Swoją przygodę z żeglarstwem rozpocząłem jako student Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie. Pierwszy raz pod żaglami w morze wyszedłem w 1975 r. na słynnym jachcie „Polonez”, na którym właśnie wrócił z samotnego rejsu kpt. Krzysztof Baranowski. Kapitan Baranowski, pierwszy Polak, który dwukrotnie opłynął samotnie kulę ziemską, był moim pierwszym nauczycielem, „żeglarskim ojcem” i wielokrotnie właśnie pod jego komendą przeżyłem swoje pierwsze żeglarskie przygody.
W swoich rejsach przepłynąłem dziesiątki tysięcy mil morskich, żeglując niemal po wszystkich morzach i ocenach świata. Pod koniec lat 90. jako kapitan na s/y „Booggi” dotarłem do Chorwacji, w której się zakochałem od pierwszego przypłynięcia. Po dwudziestu latach pływania stwierdziłem, że nie ma piękniejszego miejsca na świecie. Adriatyk stał się moim domem.
Oficer mechanik okrętowy, kapitan jachtowy, kapitan motorowodny, założyciel i właściciel Odisej Yachting
W 2005 r . założyłem w Chorwacji własną firmę czarterową „Odisej Yachting”, a sam kraj stał się moją drugą ojczyzną. Mam kartę stałego pobytu w Chorwacji i korzystam z tego bez ograniczeń, żeglując wokół wysp leżących u jej wybrzeży. Wiem gdzie są najpiękniejsze plaże, a gdzie fantastyczne tereny do nurkowania. Gdzie można spędzić miły wieczór z dala od ludzkiego gwaru i gdzie zabawić się, jeśli przyjdzie na to ochota. Gdzie serwują wyśmienite, chorwackie potrawy, a gdzie najlepsze wino.
Po blisko 40 latach spędzonych pod żaglami, zawodowej pracy na morzu i 15 latach doświadczeń w odkrywaniu najciekawszych miejsc Adriatyku, znalazłem swoje miejsce na Ziemi. Zapraszam.
“W swoich rejsach przepłynąłem dziesiątki tysięcy mil morskich. Kolejne plany żeglarskie- turystyczny rejs dookoła świata bez bicia rekordów i bez pośpiechu.”
MAREK „ … Życzę każdemu kapitanowi takiego bosmana jak jest Marek. Z blachy wyklepie , z drzewa wystruga, z materiału uszyje. Potrzebuje do pracy sporo czasu, ale fuchy nie wypuszcza. W dodatku jest akrobatą i jeśli mu humor dopisuje, salta wywija; na szczęście nie wtedy, kiedy żeglujemy w regatach. Ostatnio nie trenuje i trochę przybyło mu na wadze, szczególnie po obiadach Jarka i Wojtka. Marek był w jednej wachcie z Tonim, ale najbardziej lubił wyruszać na wycieczki lądowe z Wieśkiem. Z całej załogi Marka znałem najlepiej, najwięcej ze mną żeglował i znał moje racje, przyzwyczajenia, gusty. Na wszelki wypadek, żeby nie pomyślano, iż go faworyzuje, zadawałem mu ciężkie roboty do wykonania. Zarówno Toni, jak i Marek grają na gitarze, każdy w innym stylu i inny repertuar. Marek śpiewa cygańską balladę, przewraca ciemnymi oczami pod ciemną czupryną i potrząsa brodą… klękajcie narody!
Na Teneryfie organizatorzy „Operacji Żagiel” zaproponowali wymianę załóg. Moi chłopcy rozbiegli się po innych jachtach. Nie mogłem pozostać sam, kogoś musiałem mieć do pomocy. Wybrałem Marka jako najlepiej znającego „Poloneza”. W zamian za moich chłopców dostałem trzech kadetów z różnych jachtów: z norweskiego „Christiana Radicha”, brytyjskiego „Winstona Churchilla” i szwajcarskiej „Eriki”. Prócz nich popłynęła z nami Mona, dla której rejs wzdłuż wybrzeży wyspy miał być próbą. W ten sposób Marek, mimo woli, stał się sędzią. Wiało solidnie i kadeci, chociaż na morzu spędzili już miesiąc, pochorowali się. Nie chorował Marek i nie chorowała Mona, kwalifikując się tym samym jako nowa załoga „Poloneza”…